Co nieco historii o Miejscu Odrz., rodzinie Reibnitzów i nie tylko

Autor: admin2 - 2020-02-11 20:43:25
DJI_00522.jpg Ciekawy artykuł Piotra Zdanowicza - pasjonata oraz badacza historii, kultury i przyrody Górnego Śląska. Tekst traktuje o historii Miejsca Odrz., w szczególności rodziny Reibnitzów, a także o okolicznych miejscowościach. Zachęcamy do lektury

 

Piotr Zdanowicz: Jedno “Miejsce” – wiele tajemnic

 18 stycznia 2020 Piotr Zdanowicz

 

Kolejny artykuł, który chciałbym zaproponować czytelnikom Wachtyrza, jest przykładem na to, że rzeczy ciekawe dzieją się nie tylko za „siedmioma morzami”, ale czasem „tuż za następnym zakrętem”. Tym razem spoza owego „zakrętu” wyłoni się niepozorne na pierwszy rzut oka „miejsce”… ściślej rzecz biorąc Miejsce Odrzańskie – niewielka górnośląska wioska leżąca na granicy ziemi kozielskiej i raciborskiej.

Można powiedzieć, że ta nieco senna osada położona na wysokiej skarpie Odry, odznacza się malowniczością odwrotnie proporcjonalną do swej wielkości, co znalazło potwierdzenie w nazwie z lat trzydziestych XX w. kiedy to ówczesne Mistitzprzemianowano na Schönblick(„piękny widok”). Jednak tym razem zwabiły nas tutaj nie tylko nadodrzańskie pejzaże, lecz także cała masa dziwnych i tajemniczych zaszłości, którymi naszpikowane są dzieje dawne, a nawet współczesność Miejsca Odrzańskiego.

 

O FOJERMANACH I UPARTYCH BOĆKACH

Zaczniemy nieco na opak, bo od spraw najnowszych, dzięki którym osada zagościła we wszystkich ogólnopolskich serwisach, ba, pisały o niej amerykańskie gazety „Newsweek”i „New York Times”, a także londyńskie „Metro”… O co chodzi? Otóż Miejsce Odrzańskie, zamieszkałe przez niecałe 300 osób, posiada młodzieżową drużynę pożarniczą, która kilka lat temu została uznana za najlepszą w kraju i stale mieści się w ogólnopolskiej czołówce …

Jednak nie sportowe dokonania młodych fojermanów, ale pewne „anomalia” demograficzne, były obiektem zainteresowania mediów. Oto bowiem, w owej pożarniczej drużynie – jak w każdej innej – znajdziemy osoby od lat kilku do „bardzo kilkunastu”, ale specyfika drużyny z Miejsca Odrzańskiego polega na tym, że niemal wszyscy młodzi strażacy to… dziewczęta. Nie chodzi jednak o to, że męska część młodzieży nie garnie się do strażackiego fachu, ale o to, że dzieciaków płci męskiej w Miejscu Odrzańskim… po prostu brak.

W tym właśnie momencie dochodzimy do pierwszej „miejscowej” osobliwości, polegającej na tym, że od 2009 r. nie urodził się w wiosce żaden chłopak (w tym czasie na świat przyszło kilkanaście dziewczynek), a wójt gminy Cisek, gdzie znajduje się Miejsce Odrzańskie, obiecał nawet nagrodę dla rodziny, w której pojawi się męski potomek.

Można więc rzec, że koszmarny scenariusz, który przygotowały dla męskiej części ludzkości „bezduszne” bohaterki filmu „Seksmisja”, ziścił się jednak po wielu latach w niewielkiej górnośląskiej wiosce… No dobrze, tyle tytułem wstępu z „boćkami” w tle, który ma być prologiem opowieści o kolejnych dziwnych zaszłościach, związanych z dziejami Miejsca Odrzańskiego.

 

KARTOGRAFICZNO-CHRONOLOGICZNE KŁOPOTY Z „MIEJSCOWYM” SACRUM

Sercem osady jest niewielki drewniany kościół pw. Świętej Trójcy, będący świątynią filialną parafii w Sławikowie. W sąsiedztwie znajduje się cmentarz z zabytkowymi nagrobkami oraz dawny przypałacowy park. Kiedyś był też oczywiście pałac, zbudowany w początkach XIX w. przez Franza Josefa Neumanna (wraz założeniem folwarcznym), ale – jak wiele tego typu budowli – został zniszczony w tak zwanych „czasach powojennych”.

Niestety, pomimo dokonanego w 1988 r. wpisu do rejestru zabytków, również dawny park – położony na stoku stromej skarpy doliny Odry, w niemal górskim, malowniczym „anturażu” i obfitujący w wiele pomnikowych drzew (najbardziej okazały dąb ma obwód pnia ok. 600 cm) – wobec braku prac pielęgnacyjnych jest w coraz gorszej kondycji i zarastając samosiewkami, coraz mniej przypomina założenie parkowe.

Okolice świątyni to także teren obfitujący w wiele artefaktów, które w sposób pośredni lub bezpośredni nawiązują do wspomnianych wcześniej lokalnych osobliwości, a przecież właśnie ta tematyka, w niniejszym artykule interesuje nas najbardziej.

Zaczniemy od samego kościoła Świętej Trójcy, którego dzieje związane są z początkiem istnienia miejscowości. Jednak w odróżnieniu od swych bardziej znanych „średniowiecznych” sąsiadów: Sławikowa czy Łubowic, Miejsce Odrzańskie jest osadą stosunkowo młodą, bo wzmiankowaną po raz pierwszy dopiero w 1679 roku.

Z kolei powstanie miejscowej świątyni, wiele źródeł wtórnych datuje na rok 1770, co wydaje się dość logiczne wobec namacalnego dowodu w postaci daty 1770, widniejącej na belce ościeżnicowej ponad głównym wejściem kościoła.

Ta „oczywista oczywistość” staje się jednak nieco mniej oczywista za sprawą pewnej mapy księstwa opolskiego, pochodzącej z atlasu Śląska Wolfganga Wielanda, będącej zresztą pierwszym arkuszem kartograficznym, na którym znalazła się ówczesna osada Miesce. Otóż na owej mapie, pośród innych zabudowań Miejsca Odrzańskiego, widnieje symbol oznaczający kościół… a tymczasem dzieło austriackiego kartografa powstało w roku 1736.

Zamieszania ciąg dalszy znajdujemy na kolejnym arkuszu tego samego atlasu Śląska. Oto bowiem Miejsce Odrzańskie znalazło się także na mapie ukazującej tereny księstwa raciborskiego i tym razem kościoła w osadzie nie zaznaczono.

Można domniemywać, że obecność świątyni na jednej z map jest błędem kartografa albo też arkusz „raciborski” jest z czasów pierwszego wydania atlasu, a arkusz „opolski”, to wydanie późniejsze. Jednak ostatnie wydanie „śląskich” map Wielanda miało miejsce w roku 1760, więc wciąż „brakuje” 10. lat do daty uwiecznionej na belce świątyni. Ponadto kościół na „opolskim” arkuszu mapy jest umiejscowiony dokładnie tam, gdzie stoi obecnie, co z kolei zdaje się wykluczać błąd autora.

Może być i tak, że na mapie znajduje się jakaś wcześniejsza budowla sakralna, bowiem według niektórych źródeł, w miejscu obecnego kościoła miała stać kaplica o budowie słupowo-zrębowej, wzmiankowana ponoć już w 1507 r. Zresztą istniejący dzwon kościelny, datowany na rok 1511 miałby pochodzić właśnie z tej kaplicy.

W czasie renowacji głównego ołtarza kościoła Świętej Trójcy okazało się, że i on ma swoje tajemnice. Wewnątrz jego mensy znaleziono relikwie bardzo rzadkich na Śląsku świętych – Placida i Rovokatusa. Odsłonięto też pierwotny wizerunek na obrazie Matki Boskiej i okazało się, że najstarsze warstwy malowidła noszą ślady uszkodzeń mechanicznych charakterystycznych dla zniszczeń powstałych w czasie wojen.

Gdyby obraz – podobnie jak obecny kościół – pochodził z roku 1770, to nie wchodzi w grę wojna trzydziestoletnia, ani wojny śląskie. Także o pobycie wojsk napoleońskich w osadzie miejscowe źródła nie wspominają… a później, pierwotną warstwę obrazu pokryły już kolejne malowidła. Oczywiście obraz, namalowany przed 1770 rokiem, mógł się pierwotnie znajdować poza Miejscem Odrzańskim i wówczas jego wiek niewiele wnosi do dysputy o czasach powstania pierwszej świątyni.

Zakładając jednak, że w owym 1507 roku stał w Miejscu Odrzańskim jakiś niewielki kościół lub kaplica – powstaje pytanie kolejne: dla kogo był przeznaczony ten obiekt, skoro sama miejscowość (jako majątek rycerski) miała powstać dopiero w 1679 roku, czyli 172 lata później?

Robocza teza mogłaby tłumaczyć ten fakt całkowitym wyludnieniem pierwotnej osady podczas wojny trzydziestoletniej (1618-1648) i jej powtórnym założeniem właśnie w 1679 roku, jednak żadne źródła nie wspominają o istnieniu jakiejkolwiek wioski w miejscu późniejszego zaścianka Miesce(Mistitz) przed 1679. rokiem.

 

GRANICZNE ECHA PREHISTORII

Jest jeszcze jedna ewentualność – taka mianowicie, że wspomniana kaplica istniała już w 1507 r., w miejscu wprawdzie niezamieszkałym, ale ważnym ze względów logistycznych. Za taką opcją przemawia też nazwa miejscowości. Często bowiem „miejscami” nazywano właśnie osady powstałe w „miejscach”, które – choć wcześniej bezludne – były jednak znane i ważne ze względu na swe charakterystyczne lub strategiczne położenie w przestrzeni geograficznej.

Kolejne pytanie powinno zatem brzmieć: w jakim sensie takie okoliczności są adekwatne dla Miejsca Odrzańskiego? Otóż są adekwatne i to w odniesieniu do kilku aspektów miejscowej logistyki. Po pierwsze: w okolicach Sławikowa i współczesnego Miejsca Odrzańskiego istniała już w średniowieczu przeprawa przez rzekę Odrę. Po wtóre: skoro przeprawa, to i droga łącząca ważne trakty biegnące od Bramy Morawskiej po obydwu stronach rzeki Odry.

Przeprawa przez rzekę Odrę w okolicach Sławikowa i Miejsca Odrzańskiego na mapie Christiana von Wrede z 1749 r.

Jest jednak coś jeszcze – gdy staniemy ponad doliną Odry na skarpie Płaskowyżu Głubczyckiego, mając po lewej stronie Miejsce Odrzańskie, a po prawej Sławików, to na wprost ukaże nam się urokliwa dolinka rozcinająca zbocze skarpy w kierunku rzeki.

Takich dolin w nadodrzańskich okolicach głubczyckiego płaskowyżu (na lewym brzegu Odry) jest sporo, ale właśnie ta jest z pewnych względów wyjątkowa. To wzdłuż niej przebiega współczesna granica pomiędzy Miejscem Odrzańskim oraz Sławikowem; pomiędzy gminą Cisek i gminą Rudnik; powiatem kędzierzyńsko-kozielskim i powiatem raciborskim, a także województwem opolskim oraz województwem śląskim.

W średniowieczu, biegła tędy granica pomiędzy księstwami i kasztelaniami związanymi z obediencją opolską (kozielską) oraz obediencją raciborską. Natomiast od wieku XVI wspomnianą dolinką podążała granica pomiędzy księstwem opolskim oraz księstwem raciborskim, a także – księstwem raciborskim i kozielskim państwem stanowym

To jednak nie wszystko, okazuje się bowiem, że miejsce to (ewentualnie następna bliźniacza dolina, pomiędzy Sławikowem a Grzegorzowicami), w tak zwanych czasach zamierzchłych, stanowiło granicę terenów zamieszkałych przez plemię Opolan (na północy) oraz plemię Gołęszyców (na południu). Być może w okolicy znajdował się nawet „trójstyk” terytoriów Opolan, Gołęszyców oraz terenu Płaskowyżu Głubczyckiego zasiedlonego przez plemię, opisane przez Geografa Bawarskiego jako Lupiglaa.

Oczywiście powyższej tezy nie zweryfikują żadne mapy ani źródła pisane, ale istnieje poszlaka „nieśmiało” potwierdzająca jej zasadność. Otóż wśród badaczy „modny” jest obecnie pogląd, iż w IX wieku, podczas terytorialnej ekspansji Państwa Wielkomorawskiego na ziemie współczesnego Śląska, najeźdźcy złupili wprawdzie tereny Gołęszyców, ale nie przyłączyli ich do swego władztwa.

Najazd wielkomorawski wiązał się też z pierwszą chrystianizacją ziem śląskich, stąd za symboliczną datę chrztu Śląska przyjmuje się rok 863 (przybycie Cyryla i Metodego na Morawy). Oczywiście większość mieszkańców pozostała przy obrządkach pogańskich, nawet wówczas, gdy w roku 921. tereny te trafiły pod panowanie chrześcijańskiego władztwa czeskiego oraz na przełomie X i XI wieku, kiedy Śląsk wcielony został do formalnie chrześcijańskiego władztwa Polan.

W tym kontekście znamienny jest fakt, że pierwszy spis dłużników podatku kościelnego okolic Raciborza, z początku XIV w., wymienia tylko trzy parafie (oczywiście parafii w ogóle istniejących było już więcej), podczas gdy na innych terenach Górnego Śląska, skupionych wokół miast mniejszych niż Racibórz, wymieniano znacznie więcej parafii. Mało tego, taki sam spis dłużników pochodzący z początku XV w., wymienia w archiprezbiteracie raciborskim już nie 3, ale 18 parafii.

Ta dynamika rozwoju raciborskiego chrześcijaństwa na styku XIV i XV w. może świadczyć o dość późnym – nieadekwatnym do administracyjnego znaczenia Raciborza jako drugiego największego miasta na Górnym Śląsku – tworzeniu struktur kościelnych na tym terenie. Owo „nadrabianie zaległości” może też być dalekim echem pogaństwa w enklawie Gołęszyców, którzy po najeździe morawskim żyli otoczeni bezludnymi terenami puszczy śląskiej i opierali się chrystianizacji, jeszcze w początkach władztwa Piastów Śląskich.

No dobrze, ale jak to się ma do umiejscowienia granicy plemiennej z czasów Gołęszyców i Opolan. No cóż, powyższe dowodzenie ma raczej charakter „mocno hipotetycznych dywagacji”, ale faktem jest, że granica pomiędzy dawnym archiprezbiteratem raciborskim (tereny pierwotnie zamieszkałe przez Gołęszyców) oraz archiprezbiteratem kozielskim (tereny Opolan), również przebiegała w okolicach Miejsca Odrzańskiego i Sławikowa…

 

ODRZAŃSKIE POCZĄTKI REIBNITZÓW, CZYLI HISTORYCZNE MEANDRY W CIENIU MAUZOLEUM

Wychodząc z mroku dziejów przeniesiemy się od razu do XIX. stulecia, bo właśnie wówczas swe losy z Miejscem Odrzańskim związał klan Reibnitzów – jeden z najstarszych śląskich rodów szlacheckich. Już w dokumencie książąt śląskich (wrocławskich) z 1288 r. wzmiankowany jest niejaki Henryk Rybnicz, a w kolejnych źródłach pojawiają się osoby o nazwiskach zapisanych jako Reybnicz, Rybnic, Rybnitz i Reibnitz.

Powrócimy też w okolice kościoła Świętej Trójcy, gdzie prócz zabytkowych nagrobków znajduje się charakterystyczna budowla – niby neogotycka, ale nawiązująca też do wzorców neomauretańskich – dawna kaplica grobowa, znana w okolicy jako „mauzoleum Reibnitzów”. Prawda jest jednak taka, że ten kojarzony z Reibnitzami obiekt, ani przez moment swej historii z żadnym z Reibnitzów nie miał nic wspólnego, a jego dzieje wiążą się z kolejną sekwencją miejscowych tajemnic.

Zacznijmy od tego, że w roku 1850, majątki w Miejscu Odrzańskim oraz odległej o 20 km Grudyni Wielkiej (znanej niegdyś z ogromnych sadów), zakupił niejaki Franz Josef Neumann (niespokrewniony z Davidem von Neumannem – niezłomnym obrońcą twierdzy Koźle). To właśnie on zbudował nieistniejący już pałac, a także wspomniane mauzoleum.

Ponieważ zaś, urodził się w roku 1805. a zmarł w 1887., więc mauzoleum musiało powstać pomiędzy datami: 1850 (zakup majątku w Miejscu Odrzańskim) oraz 1887 – kiedy Neumann został w mauzoleum pochowany. No właśnie, Franz Josef Neumann był jedyną osobą zmarłą, która kiedykolwiek tam spoczywała i z tym stwierdzeniem łączy się cała masa niedopowiedzeń.

Po pierwsze, Neumann spoczywał w mauzoleum jedynie do 1945 r., kiedy to w Miejscu Odrzańskim zjawili się Sowieci, którzy „swym stałym zwyczajem” splądrowali grobowiec poszukując kosztowności, a nie mogąc nic znaleźć, szczątki zmarłego rozrzucili po kaplicy. Zresztą mieszkańcom Miejsca Odrzańskiego i tak trafili się wyjątkowo „ludzcy” czerwonoarmiejcy – nie spalili kościoła i mauzoleum; nie zniszczyli przykościelnych grobowców, a i represji wśród lokalnej ludności w większym stopniu dopuszczała się ponoć polska milicja.

Wracając jednak do Neumanna… Otóż według lokalnych przekazów, jego szczątki zbezczeszczone przez Sowietów, miejscowa ludność pochowała powtórnie, jednak nie w mauzoleum, ale… pod murem cmentarnym w miejscu nieoznaczonym żadnym krzyżem lub inskrypcją. Może to tylko przypadek… a może w 1945 r. były jeszcze w Miejscu Odrzańskim osoby, które znały jakieś fakty z przeszłości, których nie pamiętają już współcześni mieszkańcy…

Oczywiście rozpowszechnianie domniemań stawiających w złym świetle osoby zmarłe jest rzeczą naganną, jednak kolejne fakty i wydarzenia zdają się potwierdzać, że całej rodzinie, było z jakichś powodów „nie po drodze” z Franzem Neumannem, ale po kolei…

Żoną Neumanna była młodsza o 9 lat Emilie Seiffert pochodząca z Raciborza (przez cały czas małżeństwa nie zmieniła nazwiska). Z tego związku urodziła się w 1833 r. córka, Emilie Neumann, która w roku 1852 wyszła za mąż za Ernsta von Reibnitza, wnosząc mężowi we wianie majątki w Miejscu Odrzańskim oraz Grudyni Wielkiej.

Małżeństwo trwało lat 15, bowiem Ernst Reibnitz zginął w wieku 37 lat, wypadając z bryczki, gdy próbował pomóc woźnicy okiełznać spłoszone konie. Jednak zanim zmarł, w latach 1858/59, zbudował w Grudyni Wielkiej pałac, który jest obecnie jedną z nielicznych odbudowanych rezydencji szlacheckich w powiecie kędzierzyńsko-kozielskim, spośród istniejących na tym terenie, przed 1945 rokiem, przeszło czterdziestu zamków i pałaców

To dzięki Ernstowi von Reibnitz, ród ten zawitał do Miejsca Odrzańskiego, jednak najbardziej trwała pamiątka po baronie Reibnitzu znajduje się w odległej o przeszło 20 km Grudyni Wielkiej. Tamtejszy pałac, jeszcze dekadę temu był w niemal zupełnej ruinie, ale dzięki prywatnym inwestorom został odbudowany.

Syn Ernsta i Emilii – Hans Reibnitz zmarł w roku 1918. On również miał syna Hansa, który został zastrzelony w 1919 r. podczas komunistycznych rozruchów w Berlinie i w tym miejscu warto pokusić się o dygresję. Otóż rok 1919 to początek wojny polsko-bolszewickiej, a bitwa warszawska z 1920 r. jest przez wielu historyków traktowana jako jedna z 10 najważniejszych batalii w historii świata, ponieważ bolszewicy przechodząc przez Polskę, mieliby duże szanse na opanowanie osłabionych wojną i ogarniętych komunistyczną histerią Niemiec, a dalej była przecież Francja znana ze swych lewicowych sympatii…

Zatem rojenia Lenina o europejskiej rewolucji i Związku Sowieckim sięgającym do Atlantyku nie były wówczas aż tak odrealnioną wizją jak mogłoby się wydawać, a ziszczenie tego makabrycznego scenariusza byłoby właściwie równoznaczne z końcem kultury europejskiej nawiązującej do tradycji grecko-rzymskich i opartej na wartościach humanizmu oraz chrześcijańskiego personalizmu.

W każdym razie dwaj męscy przedstawiciele, trzech kolejnych pokoleń rodu Reibnitzów, ginęli w tragicznych okolicznościach. Jednak bardziej zagadkowy jest fakt, dlaczego ani córka i zięć Franza Neumanna, ani jego wnuki oraz inni przedstawiciele rodu nie zostali pochowani w przygotowanym dla całej rodziny mauzoleum, zaś niektórzy z nich spoczęli tuż obok, na przykościelnym cmentarzu.

Mało tego, grób Emilii Reibnitz znajduje się w Grudyni Wielkiej i to jest akurat dość logiczne, bowiem od 1859 r. mieszkała ona z mężem Ernstem w tamtejszym pałacu. Jednak mniej logiczny jest już fakt, że Ernst Reibnitz nie spoczywa obok żony, ale… w Miejscu Odrzańskim (oczywiście obok mauzoleum), chociaż jego śmiertelny wypadek miał miejsce właśnie w Grudyni. Również żona Franza Neumanna – Emilia Seiffert, zmarła w 1881 r. w Szklarskiej Porębie, a jej doczesnych szczątków nigdy do Miejsca Odrzańskiego nie przewieziono.

Dopełnieniem zawikłanych losów nadodrzańskich Reibnitzów były dzieje wnuczki Emilii i Ernsta – Johanny Reibnitz oraz jej męża, francuskiego hrabiego Hugo Chapuis (niektóre źródła utrzymują, że był francuskojęzycznym Szwajcarem). Ci powszechnie szanowani ludzie, znani z działalności dobroczynnej, doprowadzili do rozkwitu znajdujący się opodal, słynny niegdyś kompleks gospodarczy oraz rezydencjalno-parkowy zwany Kochańcem.

Jednak w 1945 r. zostali wraz z całą służbą zamordowani przez wkraczających Sowietów. Johanna miała więcej „szczęścia”, bo wraz ze służbą została zastrzelona… hrabia Hugo Chapuis, który z powodu swej obfitej tuszy, stanowił dla prymitywnych sowieckich siepaczy idealne wyobrażenie „pruskiego ciemiężyciela ludu”, został zatłuczony kolbami karabinów na gnojowisku…

 

TAJEMNICE BŁAŻEJOWICKIEGO LASKU

Tak się jednak składa, że najbardziej zastanawiające są okoliczności pochówku jeszcze innego przedstawiciela rodu – Johannesa von Reibnitza (ur. w 1888 r. w Łanach). W okolicach Łan (kolejna miejscowa rezydencja Reibnitzów) oraz Błażejowic, oddalonych o zaledwie 2 km od Miejsca Odrzańskiego, spędził on jedynie dzieciństwo, zaś zmarł w 1939 roku w Lipsku, będąc wówczas posłem Rzeszy i dygnitarzem w randze doradcy ministra rolnictwa do spraw Śląska.

No właśnie, jako dygnitarz Rzeszy oraz członek NSDAP, Johannes von Reibnitz, powinien być w 1939 roku pochowany z honorami w eksponowanym miejscu, a tymczasem spoczywa w sąsiadującym z Miejscem Odrzańskim błażejowickim lasku, gdzie znajduje się jego skromna, niemal „polna” mogiła.

Rzecz jest o tyle dziwna, że hitlerowcy otaczali opieką i honorami swych towarzyszy, chyba że ci w wyraźny sposób się narazili. Tymczasem Johannes Reibnitz do końca piastował swój państwowy urząd; nie było też żadnych sygnałów, by popadł w konflikt z nazistowskimi władzami Niemiec.

Istnieje przypuszczenie, że pochówek w lasku błażejowickimzwiązany jest z chęcią powrotu do krainy dzieciństwa, wyrażoną w ostatniej woli. No dobrze, ale był rok 1939 r. i przed wybuchem wojny nikt nie mógł wiedzieć jaki będzie koniec reżimu Hitlera i jak będzie się w 1945 roku zachowywał sowiecki okupant. Zatem efektowny grobowiec Reibnitza mógł przecież stanąć na cmentarzu przykościelnym lub obok pałacu w rodzinnych Łanach.

Inne domniemania każą przypuszczać, że być może, był Johannes Reibnitz skłócony nie tyle z nazistami co członkami swojego rodu. Jednak i to wydaje się wątpliwe, bowiem drugi ślub dygnitarza z udziałem całej rodziny, odbył się na zamku w Łanach, zaledwie 2 lata przed jego śmiercią…

Według innej jeszcze „teorii”, Johannes Reibnitz sam zażyczył sobie przed śmiercią skromnego pochówku, w ramach pośmiertnego zadośćuczynienia. Bowiem, ponoć nie był człowiekiem łatwym w obejściu i miał za życia skrzywdzić wiele osób.

Tak czy inaczej nie dowiemy się już chyba, jakie przyczyny sprawiły, że Johannes Reibnitz – wieloletni mieszkaniec Berlina oraz wysokiej rangi dygnitarz Rzeszy – został pochowany w prowincjonalnym zakątku Górnego Śląska, na dodatek w skromnej leśnej mogile.

Warto też wspomnieć, że fragment leśnej okolicy Błażejowic, gdzie spoczywa Johannes Reibnitz, opisano na mapie wojskowej z 1749 r. jako Tier Garten, czyli zwierzyniec. W połowie XVIII w termin ten nie oznaczał jednak ogrodu zoologicznego w dzisiejszym znaczeniu, ale ekskluzywny rewir łowiecki, gdzie znajdował się także ośrodek hodowlany leśnej zwierzyny. Zatem w połowie XVIII w. w tym urokliwym miejscu nad potokiem Dzielniczka znajdował się nie tylko młyn wodny, ale także tereny łowieckie należące prawdopodobnie do rodu Gaschinów, rezydującego wówczas w Łanach i Błażejowicach.

 

KSIĘŻNA MICHAELA, CZYLI WRESZCIE HISTORIA Z HAPPY ENDEM

Wśród klęsk wszelakich, które dotykały obficie „odrzańskich” Reibnitzów jest kilka wyjątków, pośród których najbardziej optymistyczna, a zarazem efektowna jest historia niejakiej „księżnej Michaeli”.

Otóż syn Emilii i Ernsta Reibnitzów – Hans miał również syna Hansa, a ten syna Günthera Hubertusa, którego córką była z kolei żyjąca do dziś Marie Christine von Reibnitz (ur. 1945 r. w Karlowych Warach). Dlaczego o tym piszemy? Ponieważ obecnie, dawna baronesa von Reibnitz nosi tytuł „Jej Królewska Mość księżna Michaela z Kentu”. Innymi słowy, potomkini Reibnitzów z Miejsca Odrzańskiego wżeniła się w królewski ród angielskich Windsorów, biorąc ślub z księciem Michaelem z Kentu, będącym stryjecznym bratem królowej brytyjskiej Elżbiety II oraz wnukiem króla Jerzego V.

Marie Christine von Reibnitz poślubiła księcia Michaela z Kentu. Babka przyszłej księżnej była żoną Hansa von Reibnitza juniora (wnuk Emilii i Ernsta Reibnitzów) i pochodziła z rodu Eikstedtów rezydujących w sąsiednim Sławikowie. Miała ona aż sześć imion, a jej pełne nazwisko brzmiało: Ida Nadjeżda (!) Antonia Julia Maria Eugenia Wilhelmina Fryderyka von Reibnitz.

 

BURZLIWE LOSY PEWNEGO APTEKARZA

Na koniec raz jeszcze powracamy w okolice kościółka w Miejscu Odrzańskim, by przyjrzeć się pomnikowi nagrobnemu z inskrypcją „Franciszka i Walenty Sojka”. Zmarli ci byli rodzicami urodzonego w 1887 r. Walentego Sojki juniora. Musieli też być ludźmi roztropnymi, bo wysłali syna do gimnazjum w Oświęcimiu i Paczkowie, a potem na studia farmaceutyczne na renomowany Uniwersytet Humboldta w Berlinie (Walenty Sojka w 1930 r. obronił także doktorat na Uniwersytecie w Brukseli).

Obok działalności naukowej był też Walenty Sojka działaczem polskich organizacji na Górnym Śląsku. W czasie plebiscytu, już jako magister farmacji, został kierownikiem Komitetu Plebiscytowego w Kuźni Raciborskiej. Z Kuźnią chciał też związać prywatne oraz zawodowe życie i w 1919 r. zakupił nawet tamtejszą aptekę zwaną „Mariańską”. Jednak po podziale Górnego Śląska, Kuźnia Raciborska pozostała po niemieckiej stronie, więc Sojka wyjechał do Tarnowskich Gór, a w roku 1930 do Katowic.

Właściwie mieszkał w podkatowickich wówczas Murckach – letniskowej osadzie otoczonej lasami, gdzie był jedynym mieszkańcem posiadającym samochód. Nie prowadził jednak życia celebryty, ale angażował się w sprawy gminy, często wspomagając najuboższych mieszkańców. Ufundował też dzwon dla zbudowanego w 1934 roku, miejscowego kościoła, który stanął na terenie podarowanym przez ostatniego księcia Pszczyńskiego – Jana Henryka XVII Hochberga.

Gdy wybuchła II wojna Sojka zbiegł do Krakowa, jednak 6 września Niemcy opanowali także Kraków i wtedy dotarła wiadomość o jego śmierci podczas operacji w krakowskim szpitalu bonifratrów. Wiele poszlak wskazuje jednak, że Sojka przeżył, będąc pierwszą osobą ocaloną przez krakowskich zakonników szpitalnych, którzy fingując śmierć podczas fikcyjnych operacji ratowali życie wielu ludziom.

Dość znamienne w kontekście śląskich dziejów są losy wdowy po aptekarzu – Käthe Pikulek. Wyszła ona powtórnie za mąż, za niemieckiego wspólnika Sojki – Hansa Lauensteina, który prowadził nadal katowicką aptekę. Ponoć ludzie ci, korzystając z kontaktów w kręgach niemieckiej władzy, prowadzili działalność podobną do słynnego Schindlera, ratując wiele osób przed represjami i zsyłkami do nazistowskich obozów. Jednak po wojnie, wdowę po Sojce wywieziono przymusowo do Niemiec, a jej drugi mąż, choć nie był nazistą, trafił do stalinowskiego łagru, z którego już nie powrócił.

Walentego Sojkę jeszcze podczas wojny pochowano w Murckach w rodzinnym mauzoleum, ale po okolicy krążyły opowieści, że trumna była „zbyt lekka” – co byłoby potwierdzeniem tezy o uratowaniu aptekarza przez krakowskich szpitalnych zakonników. Także małżeństwo jego żony Katriny z Hansem Lauensteinem, zawarte krótko po śmierci (zniknięciu) Sojki, przypominało raczej układ przyjacielski niż małżeński.

Jednak wszystkie te zaszłości to jedynie domniemania i poszlaki… Jest natomiast ślad bardziej sugestywny, który często umyka uwadze osób tropiących tajemnicę śmierci Walentego Sojki. Otóż gdy przyjrzymy się mauzoleum Sojków na murckowskim cmentarzu, to na grobowcu znajdziemy inskrypcję i epitafium z napisem „Walenty Achilles Sojka”… Zatem niby wszystko się zgadza… tyle tylko, że inskrypcja nie upamiętnia wcale Sojki aptekarza, ale jego syna, który nosił identyczne imiona i nazwisko, lecz zmarł w 1936 r. w wieku 10 lat.

No dobrze, była wojna – Sojka – posługując się eufemizmem – nie był lubiany przez nazistów, więc w mauzoleum nie umieszczono inskrypcji poświęconej aptekarzowi. Ale po wojnie spokojnie można było obok syna, upamiętnić na grobowcu Sojkę seniora, będącego przecież polskim działaczem plebiscytowym… a jednak z jakichś względów nigdy tego nie uczyniono…

 

WARTO RAJZOWAĆ ZADNIMI CESTOMA…

Miejsce Odrzańskie nie leży przy żadnym głównym szlaku, nie znajdziemy go też w popularnych przewodnikach turystycznych, a jednak warto zaglądać także do takich, na pozór mało efektownych „miejsc”… A kiedy już będziemy je odwiedzać – warto przyjrzeć się bardziej uważnie temu wszystkiemu co nas otacza, bo często przechodzimy obok wielu ciekawych i pięknych rzeczy, ponieważ nie potrafimy ich dostrzec…

W Miejscu Odrzańskim, oprócz zabytkowego kościółka, mauzoleum Neumanna, historycznego parku i urokliwych pejzaży, można znaleźć jeszcze dwie osobliwości. Pierwszą jest ogród krajobrazowy państwa Cedów, który w 2016 r. został uznany najpiękniejszym tego typu obiektem w województwie opolskim.

Idealnie naprzeciwko fantazyjnego ogrodu znajduje się pierwsza powojenna oraz wciąż jedna z niewielu profesjonalnych winnic na Śląsku opolskim. Jej wieloletnim opiekunem, a zarazem pionierem powojennego winiarstwa w opolskiej części Górnego Śląska, był do niedawna pan Anzelm Blacha – człowiek w sędziwym już wieku, mający jednak niezliczoną ilość pasji oraz energię dwudziestolatka. Niestety od 2017 r., pan Anzelm uprawia już winną latorośl w tym lepszym – miejmy nadzieję – świecie…

Tak się składa, że z pagórka, na którym usytuowana jest winnica Blachów rozciąga się widok na sąsiednie wzniesienie, gdzie od stuleci znajduje się świątynia w Sławikowie. Tę miejscowość również warto odwiedzić, ze względu na jej fascynująca historię, ale także by zobaczyć – niestety już tylko ruiny – potężnej niegdyś rezydencji, dawny park, zniszczone mauzoleum Eikstedtów i zabytkowy kościół oraz kolejne malownicze nadodrzańskie pejzaże.

Jest też pamiątka smutna – pomnik upamiętniający największą śląską tragedię na Odrze, gdy odmęty rzeki pochłonęły 43 ofiary, w tym przeszło 30 dziewczynek pierwszokomunijnych… Więcej o tym tragicznym wydarzeniu w artykule znajdującym się pod tym linkiem:

https://wachtyrz.eu/piotr-zdanowicz-gornoslaskie-tragedie-komunikacyjne/

Nieco w stronę Raciborza są Grzegorzowice z przeprawą promową, mostem „prowadzącym donikąd”, średniowiecznym krzyżem pokutnym i po trosze legendarnym, a na pewno malowniczym Buczem. Dalej – Łubowice – górnośląskie gniazdo Josepha von Eichendorffa – największego śląskiego poety epoki romantyzmu, z muzeum, ruinami zamku, starym lapidarium, pomnikowymi drzewami i ścieżkami pośród zieleni, gdzie kolejnymi przystankami są plansze z wierszami słynnego poety…. Wreszcie Brzeźnica z młynem wodnym, kaj mody freiherr Zefel łajziył na zolyty

Gdy zaś wyruszymy z Miejsca Odrzańskiego w stronę Koźla, to najpierw ukaże nam się przysiółek Dąbrowa, a później Podlesie z rustykalnymi gospodarstwami i jednym z dwóch najstarszych wiejskich spichlerzy w całym powiecie.

Dalej w stronę Koźla jest osada Przewóz z drewnianym kościółkiem i dawną przeprawą przez Odrę, gdzie raz do roku (pomiędzy Przewozem i Dziergowicami) powstaje pontonowy most i odbywa się powitanie dziwacznych jednostek w ramach słynnej już imprezy zwanej Pływadłami. Są też legendarne Jamy – historyczny przysiółek klanu odrzańskich Ryborzy i pan Ginter – ostatni człowiek nad Odrą, który potrafi robić łodzie oraz wyplatać wiklinę i sieci metodami sprzed dwustu lat.

Jeszcze dalej jest Dzielnica z największym na Górnym Śląsku stanowiskiem archeologicznym, a potem rustykalny przysiółek Płonia i Roszowice, gdzie na młynarskim stawie Damboniów, Ryborze złowili czterometrowego suma… Jeszcze dalej kapliczka na Gołaszce, a potem Czyszki z Muzeum Joanitów… ale to wszystko już tematy, na zupełnie inną opowieść…

 

Suplement z graniczną dolinką, czyli co by pedzioł Katon ô modryj kapuście

Ja wiem, że zaczyna to przypominać działania na zasadzie: „ (…) A poza tym uważam, że Kartaginę należy zniszczyć”, ale nie potrafię się powstrzymać…

Otóż wspomniana w artykule, niepozorna dolinka pomiędzy Miejscem Odrzańskim i Sławikowem, gdzie przebiega tyle historycznych granic, to także współczesne pogranicze województw śląskiego i opolskiego, a więc – według „polskich znawców śląskiej historii” – jedna z tych granic, które dzielą Górny Śląsk od Opolszczyzny, a zarazem Górnoślązaków od … no właśnie… „opolszczan”?

Zatem mamy po „śląskiej stronie mocy” Sławików i tam na ôbiŏd mogōm nōm się sztyjc trefić roladã, klōski ze zŏłzōm, aji modrŏ (abo światlŏ) kapustã. Natomiast kilometr dalej jest Miejsce Odrzańskie, ale to już „Opolszczyzna”, która – według jednej pani etnograf – jest „zupełnie innym regionem Polski”, więc pytanie nurtujące całą ludzkość brzmi: cóż tam zaserwują nam na obiad?… Hm… odpowiedź jest szokująca – okazuje się bowiem, że mieszkańcy województwa opolskiego – tak przecież „inni” od Górnoślązaków z województwa śląskiego, nie jedzą wcale kulebiaków, ale… roladã, klōski ze zŏłzōm, aji modrŏ (abo światlŏ) kapustã.

Drążmy jednak dalej i postawny pytanie kolejne: cóż by się stało, gdyby 20 lat temu, granicę pomiędzy województwami śląskim i opolskim wytyczono kolejną dolinką – gdzieś pomiędzy Sławikowem a Łubowicami. Czy wówczas automatycznie tam przesunęłaby się „odwieczna granica” pomiędzy „tak różną” tradycją oraz kulturą opolską i górnośląską?…

Zatem pytanie następne, acz może nader śmiałe zabrzmi: Czyżby jednak na niezwykle spójnym logicznie „traktacie o istnieniu odwiecznej Opolszczyzny”, istniały jakieś rysy?… W żadnym wypadku – wstrząśnięci pytaniem, ale bynajmniej nie zmieszani „polscy znawcy kultury śląskiej… (i opolskiej)”, także na takie wątpliwości mają miażdżącą ripostę. Oto i ona:

 

Zatem wyjaśniło się! – Owa „spójność gastronomiczna” tak różnych przecież ludów jak mieszkańcy województw opolskiego i śląskiego, wynika z faktu, iż – według najnowszych badań – niektóre obszary należące do województwa śląskiego nie są wcale zamieszkałe przez Ślązaków… Nie, nie – zupełnie nie chodzi o „odwiecznie górnośląski” Sosnowiec czy Częstochowę – ale o powiat raciborski, który – jak się okazało – nie jest żadnym Górnym Śląskiem, ale… „raciborszczyzną”. Zatem mieszkańcy i tej krainy nie są Górnoślązakami, ale… „raciborszczanami” i stąd podobieństwo do blisko spokrewnionych „opolszczan”.

Oczywiście niektórzy malkontenci, będą dalej drążyć: no dobrze, mieszkańcy „opolszczyzny” i „raciborszczyzny” jedzą ta roladãklōski ze zŏłzōm, aji modrŏ (abo światlŏ) kapustã?… bo są kulturowo i historycznie spokrewnieni (poprzez Gołęszyców czy też nieznane potomstwo Adama i Ewy – zresztą czy to ważne..), ale przecież roladãklōski ze zŏłzōm, aji modrŏ (abo światlŏ) kapustã?… jedzą też „jakże przecież odmienni kulturowo” rdzenni mieszkańcy Katowic, Olesna czy Rybnika – zwani wciąż jeszcze Górnoślązakami…

Oczywiście ten niewielki problem natury poznawczej póki co pozostaje, ale znając tempo „prac naukowych” w temacie „odwiecznej opolszczyzny” i „rodzącej się właśnie, odwiecznej raciborszczyzny”, należy domniemywać, że bliskie są już czasy kiedy poznamy „całą prawdę” i wówczas, zamiast mającego wątpliwe uzasadnienie historyczno-kulturowe, terminu „Górny Śląsk”, pojawią się jakże precyzyjne i trafiające w „samo sedno tarczy” „nowe, odwiecznie istniejące nazwy”: rybnicszczyzna, lublińcszczyzna, tarnogórszczyzna, olesneńszczyzna, katowicszczyzna, gliwicszczyzna oraz moje ulubione: pszczyńszczyzna i zabrszczyzna…

Zatem już niedługo „prawda nas wyzwoli” i jednego czego można się nieśmiało obawiać, to faktu, iż znowu – jak ten „górnik z kopalni Bytom” z wica sprzed 40-tu laty – może się pojawić jakiś element gnuśny, który kontestując najnowsze zdobycze nauki i kultury powie tak: No ja, terŏski już wiym, co nigdy żŏdnygo Gōrnygo Ślōnska niy boło, a to co nasze ôjce gupielŏki tak ôchrzciyli 6 storŏczy tymu nazŏd, to przecã bōła, „odwiecznie polsko” opolszczyzna, raciborszcyzna, bytomszczyzna i cołke trzi kible inszkych „szczyznów”. Niy poradzã yno spokopić camu ludziska ze tych „odwiecznie polskich” opolszczyzn, raciborszczyzn i bytomszczyzn, jedzōm durś te same „odwiecznie niepolskie” roladyklōski ze zŏłzōm, aji modrŏ (abo światlŏ) kapustã?…

 

Źródło tekstu na: https://wachtyrz.eu/piotr-zdanowicz-jedno-miejsce-wiele-tajemnic/

 

Piotr Zdanowicz – pasjonat oraz badacz historii, kultury i przyrody Górnego Śląska. Dziennikarz, autor lub współautor książek i reportaży, a także kilkunastu prelekcji, kilkudziesięciu artykułów prasowych oraz kilkuset tysięcy fotografii o tematyce śląskiej. Pomysłodawca rowerowych i pieszych szlaków krajoznawczych na terenie Katowic, Mysłowic i Tychów oraz powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego. Poeta, muzyk i plastyk-amator. Z zawodu elektronik, budowlaniec oraz magister teologii.